środa, 8 stycznia 2014

Francois Ribadeau-Dumas - Tajemne zapiski magów Hitlera


Książka z 1992r., więc ma już swoje lata. Jeśli interesuje Cię postać Hitlera, możesz po nią sięgnąć. Daty nie przytłaczają. Ciekawe fakty, niektóre zaskakujące. Ale wszystko co w niej zawarte, jest tłumaczone magią, okultyzmem. To trochę przesada, lecz sam tytuł na to wskazuje. Magia i Hitler. Ale łatwiej będzie Ci czytać, jeśli już coś o magii będziesz wiedzieć. (ja niestety nie wiedziałam)

To miała być recenzja, ale nie jest. Może wytłumaczę się tym, że jestem chora. Leżę sobie w łóżku i czytam II część Czasu Honoru. Został mi ostatni rozdział, ale wyczekuję Karola, który ma mi kupić kolejną, już ostatnią część. Powiem tylko tyle, że to piękne jak Jarosław Sokół potrafi przeplatać historię z fikcją. Mam w planach recenzję całej serii, ale taką prawdziwą recenzję, nie taką wzmiankę jak wyżej.
Karol też coś dla was chyba szykuje... ;)
Magda.

wtorek, 24 grudnia 2013

Święty czas, to radości czas...

 
Chyba już każdy z nas wie, że ubieranie choinki to zwyczaj, który przywędrował do nas z Niemiec, a święta w Ameryce trwają tylko jeden dzień. Więc po co znowu pisać o tym samym?

Święta kojarzą nam się z zapachem mandarynek, reklamą coca-coli i wszędzie słyszanym Last Christmas. Witryny sklepowe przyozdobione choinką i wizerunkiem św. Mikołaja kuszą nas promocjami i rabatami już od końca listopada. Wystarczy, że spadnie pierwszy śnieg a da się wyczuć oznaki atmosfery świątecznej. A jak przyjdzie grudzień, to już z górki...

Choinka, Mikołaj, barszcz, pierogi, kolędy, prezenty, śnieg, Coca-Cola, Kevin.

Te wyrazy najlepiej opisują święta Bożego Narodzenia. Mimo że wszystko to powtarza się co roku, tak jak organista sprzedający opłatek czy zmęczona mama siedząca od rana w kuchni, a coroczne święta z opisu wyglądają tak samo, każde są wyjątkowe. I tego nie da się opisać słowami, to się czuje.
Ludzie tygodniami przygotowują się na te kilka dni. Tyle do zrobienia, a tak mało czasu. Niejednokrotnie kosztuje to nas sporo nerwów, ale warto. Bo w końcu przychodzi 24 grudnia, wieczór, pierwsza gwiazdka. Zasiadamy do wspólnego rodzinnego stołu i wydaje się, że wszystkie problemy rozpłynęły się w powietrzu. Nie myślimy wtedy o nich.  Wspominamy jak to rok temu wujek Krzysiek wylał barszcz i jak mały Kajtek płakał na widok sąsiada przebranego za Mikołaja. Co w tym wszystkim jest najważniejsze? Rodzina i Jezus. Nie możemy zapominać, co jest prawdziwą istotą świąt - powtórne przyjście Jezusa Chrystusa na świat. Wszystko inne jest tłem, dodatkiem, który umila nam ten czas. To nie łyk Coca-Coli sprawia, że robi się nam cieplej i że nagle wszelkie troski i problemy uciekają. Gdyby tak było, Coca-Cola byłaby lekarstwem na wszystko. To właśnie my wraz z bliskimi tworzymy Święta.
           
Jak to się mówi "święta, święta i po..." i tak rzeczywiście jest. Może to i dobrze, bo dzięki temu doceniamy ten piękny okres. Święta to doskonały czas na własne podsumowanie. Sumujemy nasze osiągnięcia i myślimy też, niestety, o porażkach. Życzę wam, aby w waszym osobistym rachunku więcej było sukcesów. Wesołych świąt spędzonych w gronie najbliższych i dużo radości z powodu ponownych narodzin Jezusa. 
 Magda i Karol.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Co tu się dzieje...

Już spieszę z wyjaśnieniami!
Otóż, moi drodzy, blog przechodzi dużą metamorfozę.
Od teraz nie będę jedyną jego autorką - będzie mi pomagał mój chłopak, Karol.
Stąd nazwa męskodamski. Od razu piszę, że jak powszechnie wiadomo, to kobiety, jako że to płeć piękna, mają pierwszeństwo i w ogóle są bardzo, bardzo ważne (delikatnie mówiąc żeby nie zawiało feminizmem) ale musi pozostać męskodamski, gdyż nazwa damskomęski była zajęta. Niestety. :c

Już niedługo wszystko się zacznie i myślę, że we dwójkę będzie nam zdecydowanie łatwiej. :)
A tymczasem nie patrzcie na wygląd, nie sugerujcie się, bo cały blog jest jeszcze "w remoncie".
Do zobaczenia i "pierwszy" post już w Wigilię!

piątek, 8 listopada 2013

Stephen King - "Joyland"


 Post napisałam już wcześniej, ale miałam straszne problemy z bloggerem. Nie mogłam go po prostu dodać. o:

Aż wstyd się przyznać, ale skończyłam czytać tę książkę na początku września. W sierpniu kupiłam ją mojemu chłopakowi na urodziny i kiedy tylko skończył, czym prędzej zabrałam się do czytania. Przeczytałam ją dawno, ale jeszcze o niej nie pisałam.


Ilość stron: 339
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka


Stephen King. Jest ktoś taki kto go nie kojarzy? Nie zna? No na pewno nie. A jeśli nie, to mógłby zostać wyśmiany. W owym czasie, kiedy kupowałam Joylanda jeszcze było o nim dosyć głośno. Najnowsza powieść pisarzy! Tego jeszcze nie było! I coś w tym jest. Bo w swojej najnowszej książce Stephen King sprzedaje nam ... zabawę. Cóż, samo nazwisko do czegoś zobowiązuje. Jak King to king!

.
Panie i Panowie, witamy, na karuzelę zapraszamy, szybko, raz-dwa, spieszcie się, bo lato nie trwa wiecznie, ruszajcie w przestworza, gdzie ptaki szybują, a widoki czarują, tu zabawa się zaczyna, chodźcie, wsiadajcie na Spina. Zatem Panie i Panowie, zapraszamy w głąb lektury!

Na początku, od razu napiszę, że książkę czytało się błyskawicznie: to już wiele o niej mówi. Aczkolwiek nie traktuję tej książki jako horroru. Myślę, że przeważa tu obyczaj i doza kryminału. Mamy nadprzyrodzone moce, wesołe miasteczko, złamane serce i nową miłość. Zapomniałam, że mamy też zagadkę. Na pierwszy rzut oka, ta kompozycja nie pachnie horrorem, chociaż po przeczytaniu opisu z tyłu okładki można pomyśleć o tym gatunku. Mistrz horroru pokazał nam się z drugiej strony. Ciepła, wzruszająca powieść.

Devin Jones snuje opowieść swojej przeszłości. Razem z nim wracamy do jego studenckich czasów, kiedy jako dwudziestojednoletni chłopak postanowił dorabiać w lunaparku. Joyland ma być też kuracją dla złamanego serca chłopaka. Pierwszej miłości się nie zapomina, ale mimo wszystko park rozrywki zdecydowanie odwraca jego uwagę od niespełnionej miłości. Jones pragnie rozwiązać zagadkę niewyjaśnionego morderstwa, a w między czasie na horyzoncie pojawia się nowy romans. Warto wspomnieć też o chorym chłopcu z nadopiekuńczą matką. Jak Jones wpłynie na życie Mike? A jak Mike wpłynie na życie Jonesa?

Ogólnie książkę oceniam bardzo pozytywnie, nie z perspektywy jakoby to był horror. Fantastyka, moce nadprzyrodzone w Joylandzie są, co prawda, trochę mało rozwinięte. To może nie spodobać się wielkim fanom Kinga, jak sądzę. Ale mi nie, bo ja czytałam dobrą powieść obyczajową. ;) Wspomnę jeszcze tylko, że każda strona emanuje uczuciami bohatera. King obdarzył Devina Jonesa emocjonalnością i szczerością. Zaczynamy wierzyć, że opowiadana historia jest jak najbardziej prawdziwa. Mi się ten klimat podobał.

To chyba wszystko co chciałam wam przekazać, w tej mojej brzydko złożonej recenzji. Jak już wspomniałam, książka prezentuje inną stronę naszego Mistrza. Ja osobiście bardzo paliłam się do jej przeczytania. A na koniec dodam, że to był udany prezent urodzinowy, który nakarmił wilka, a i owca została cała. ;) 

czwartek, 24 października 2013

Everybody hurts.



Zdarza się, że biegnąc w wyścigu zwanym jako życie gdzieś po drodze gubisz swoje "ja".
Czy to dobre zdanie na początku? Może. Czy wyraża to co czuję?
I znowu, może.



Po każdej burzy przychodzi słońce, a w deszczu może pojawić się nawet tęcza. Wiem, wiem, ja to wszystko wiem, ale co z tego jak wdrażanie tego w codzienność jakoś słabo mi wychodzi. Ale staram się. Powiedzmy, że to mnie usprawiedliwia.
To wszystko jest też trochę jak domino. Kiedy przewróci się pierwsza kostka, złamiesz się i sam sprawisz, że poleci następna, i następna, i kolejna... Tak, bez sensu. Ale to, że coś jest bez sensu nie znaczy, że nie mogę o tym napisać. Szczególnie tutaj, w internecie, kiedy jestem anonimowa, a pierwszy lepszy czytelnik po przeczytaniu pierwszej linijki myśli sobie, że wie co jest dalej i rozhisteryzowaną nastolatkę rzucił chłopak i biedna się chyba zabije. Jeśli doczytałeś do tego momentu, to już Ci gratuluję bo jesteś jedną na pięć osób, które to czyta, a nie od razu zjeżdża do komentarzy, żeby napisać "wszystko będzie dobrze, ojeeej przykro mi. ;c" Ale to nie tak. Mam najcudowniejszego chłopaka na świecie, trochę znajomych, dobrze się uczę, rozwijam, sratatatata, itd. I mimo tego, czego niektórzy mogliby mi pozazdrościć (z wyjątkiem chłopaka, sama sobie bym raczej niczego nie zazdrościła) to to jest takie ych. Brakuje mi powodu, z jakiego mogłabym być z siebie dumna. Brakuje mi takiego zastrzyku pozytywnej energii i pewności siebie. Wyżej dupy nie podskoczę, ale może wtedy poczułabym się bardziej wartościową osobą? Co prawda, mogę próbować i wystawiać się na ośmieszenie. Pff.
Żyj sobie człowieku w świecie pełnym egoistów, aż w końcu sam się taki staniesz. A jak chcesz mieć miękkie serce, to lepiej zrób coś żeby mieć twardą dupę. Olej wszystko i wszystkich. Bo ludzie przychodzą i odchodzą. I ranią. Kiedyś będziesz miał ich tylko w znajomych na fejsie, a na ulicy nie powiecie sobie nawet "cześć". I co, teraz do tego mamy się przystosowywać?

Dobra kończę, bo i tak nie chce wam się tego czytać, a jak będzie jeszcze dłuższe to już w ogóle odstraszy na pierwszy rzut oka. A i tak, wszystko będzie dobrze, za kilka postów przeczytacie o tym jak rzygam tęczą i prawię morały o tej przepięknej nadziei. Tak.
Cieszmy się życiem póki je mamy, bo i tak wszyscy kiedyś umrzemy.
Pozdrawiam.

czwartek, 17 października 2013

Teresa Oleś-Owczarkowa - "Mrówki w płonącym ognisku".



 Ilość stron: 250
Wydawnictwo M.
Ocena: 6/10


"MRÓWKI W PŁONĄCYM OGNISKU to zatrzymane w czasie pewne miejsce na ziemi wraz z jego mieszkańcami, którzy zbyt długo wstydzili się swojej wiejskości i są obciążeni kompleksem gorszości. Autorka ukazuje znaną jej wieś powojenną, a także zachodzące na niej zmiany, które powodują, że miejsce to nie jest już wsią, ale jeszcze długo nie będzie miastem.
Opisywana wieś pracuje, cierpi i bawi się. Ludzie planują małżeństwa - czasem z egoistycznych i materialnych pobudek – wychowują dzieci, pomagają sobie, nieraz się okradają, mają swoje ambicje i słabości. Po prostu żyją
." fragment, tył okładki.



Jak wiadomo, i wieś, i miasto rządzi się swoimi prawami. Inne są z wspomnienia kiedy mieszkasz w mieście, bardziej barwne - kiedy na wsi. Od razu się przyznaję, że ja po 1. mam w sobie coś z dziecka XXI w. a po 2. wieś pamiętam tylko z krótkich wakacyjnych wizyt u ciotki. No więc, mogę zacząć jeszcze raz: czy z miasta, czy ze wsi to... ale okazuje się, że czy jesteśmy z miasta, czy (używając tego słowa po raz setny) ze wsi, wiele nas łączy.

Na samym początku chciałabym wspomnieć, że z reguły nie przepadam za opowieściami bez określanej akcji, czyli "trochę tego, trochę owego, teraz przejdźmy do tamtego, a powróćmy...". I po pierwszych przeczytanych stronach, tak pomyślałam o tej książce. Podobnie, od razu pomyślałam o "Ciotkach", którą także dostałam od wydawnictwa. I jak wiadomo, pierwsze wrażenie bywa bardzo mylne. A skoro już wspomniałam o "Ciotkach", to "Mrówki w płonącym ognisku" też są wspomnieniami. Teresa Oleś-Owczarkowa wspomina czasy swojej młodości na wsi sprytnie dając nam okazję do refleksji i wyciągnięcia życiowych wniosków. Opowiada szczerą, prawdziwą historię, pełną drobiazgów i przeplataną dozą dobrego poczucia humoru.
Dobrze wiecie, że jakoś nie lubię streszczać pozycji w moich recenzjach (choć dobrze wiem, że dobra recenzja powinna zawierać krótkie streszczenie), to prawdę mówiąc, dziś, recenzując tę pozycję nie bardzo wiedziałabym jak to krótko przedstawić. Najwięcej mojej uwagi przykuły "złote myśli" autorki, kiedy to po przeczytaniu ma się ochotę powiedzieć "dobrze gada" oraz (chyba w co trzeciej recenzji to piszę, więc i w tej nie zabraknie) ja jak to ja - romantyczka, pochłaniałam te krótkie historyjki o miłości. ;)
Warto jeszcze wspomnieć, że to książka z rodzaju tych "im dalej tym lepiej". Czułam, jakby autorka z każdą kolejną zapisaną stroną się rozkręcała. Dodatkowo wczułam się w klimat historii dzięki krótkim fragmentom piosenek zwykłych, ludowych, czy religijnych i dialogom pisanym językiem staropolskim. Po prostu, na tych 250 stronach, autorka podarowała nam cząstkę siebie.

Cóż, jeśli myślisz sobie "to nie dla mnie, wieś co, pff" to wyobraź sobie, że nawet ja, szesnastoletnia czytelniczka byłam w stanie poczuć tą wieś. Co więcej, nie żałuję czasu, który poświęciłam na przeczytanie tej lektury. Masz okazję przekonać się, jak wyglądało życie zanim zaczęła się ta wielka pogoń za tym co nowoczesne, więc co rzekomo, MUSI być lepsze.

niedziela, 22 września 2013

Agatha Christie - "I nie było już nikogo."

Dziś mam dla was szybką i krótką recenzję książki Agathy Christie.
Ustalmy może, że przynajmniej przez pierwsze miesiące szkoły, kiedy to nauczyciele chcą sprawdzić jak wytrzymali są ich nowi uczniowie, będę pisała raz w tygodniu. W sobotę lub niedzielę.


Był taki czas, że biegałam za tą książką jak głupia i nigdzie nie mogłam jej dostać. Naprawdę.
Aż w końcu porzuciła mnie tak wielka zachciewajka na tą pozycję. I wiecie, jak już przestaniesz za czymś biegać, to samo to do ciebie przyjdzie. Tak było i z tą książką. Kupił ją mój chłopak, kiedy kupował książki do szkoły. A ja mu ją czym prędzej zabrałam i przeczytałam nawet przed nim. :D


Ilość stron: 216
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ocena: 8/10

"Dziesięć osób, każda podejrzana o morderstwo, zostaje zaproszonych przez tajemniczego gospodarza do domu na wyspie. Gdy ginie druga osoba, goście szybko zdają sobie sprawę, że to, co początkowo uważali za nieszczęśliwy wypadek, jest robotą zabójcy. Postanawiają odkryć jego tożsamość, ale okazuje się, że nikt nie ma alibi. Odizolowani od społeczeństwa, niezdolni do opuszczenia miejsca pobytu, umierają jeden po drugim w sposób opisany w dziecięcej rymowance, która wywieszona jest w ich pokojach."

Dziesięcioro zwykłych ludzi, których z pozoru nie łączy nic. Ktoś zaprasza ich na tajemniczą Wyspę Żołnierzyków. I wtedy okazuje się, że jednak  mają coś wspólnego. Każdy z nich popełnił morderstwo. Niektórzy niedosłownie, ale jednak...

Miało być krótko. Książkę czyta się szybko, nawet się nie zorientujesz a kartek ubywa i ubywa, aż przewrócisz ostatnią stronę. Czytelnik szybko domyśla się, o co w tym wszystkim chodzi, jednak to nie niszczy jego ciekawości. Bo ktoś jednak jest odpowiedzialny za całą sprawę, trzeba tylko domyślić się kto. I tu mogę się pochwalić, że ja zgadłam. Jest to taki sygnał dla was, że da się. ;) A sprawę zdecydowanie ułatwiają nam bohaterzy, którzy sami biorą się za rozwiązanie tej zagadki.

Christie ukazuje nam egoistyczną naturę człowieka. Widzimy tu, jak ludzie powoli zamieniają się w bestie i walczą o własne przetrwanie.

Miało być szybko więc już kończę. Ten kryminał jest po prostu lekki. Nie wiem czy to dobre określenie dla przeciętnej historii zbrodni, ale tutaj jak najbardziej pasuje. Polecam, jedna z lepszych pozycji od autorki.