piątek, 31 sierpnia 2012

Carlos Ruiz Zafón - "Cień wiatru".


Z cyklu Cmentarz Zapomnianych Książek.


Autor: Carlos Ruiz Zafón
Tytuł w oryginale: "La Sombra del Viento"
Ilość stron: 507
Wydawnictwo: MUZA SA

Kiedyś przypadkowo natrafiłam w internecie na tą właśnie książkę. Sama okładka wydawała mi się taka jakaś przyciągająca, ocena też całkiem dobra, więc pomyślałam sobie, że kiedyś ją kupię.
Na tym wydawało się, że koniec. Ale książka dała o sobie znać, gdy byłam na wakacjach i ujrzałam ją w sklepie. Wtedy nie było odwrotu, od razu musiałam ją mieć.

Ogólnie Cień wiatru cieszy się sporą popularnością, a przynajmniej tak mi się wydaje. Do tej pory, większość recenzji z jakimi się spotkałam była pozytywna. Ludzie, którzy ją przeczytali są zachwyceni talentem literackim Carlosa Ruiz Zafóna, a duża część osób uznaje Cień wiatru nawet za ulubioną książkę.
Czytając opis z tytułu spodziewałam się czegoś zupełnie innego po tej lekturze, ale to co przeczytałam stanowczo przekroczyło moje oczekiwania. Mogę określić tą książkę jako niespodziankę, przynajmniej ja miałam takie wrażenie gdy ją czytałam. Dlatego, nie chcę odbierać niespodziewanej przyjemności tym, którzy jeszcze nie mieli tej przyjemności.

Kiedy Daniel Sempere kończy dziesięć lat, jego ojciec zabiera go w niezwykłe miejsce zwane Cmentarzem Zapomnianych Książek. Na miejscu, Daniel wśród ogromnych stosów książek musi wybrać jedną, aby ocalić ją od zapomnienia. Cała przygoda musi zostać tajemnicą. Chłopiec trafia na Cień wiatru niejakiego Juliana Caraxa. Po przeczytaniu powieści jest nią bardzo zauroczony i próbuje odnaleźć inne dzieła Caraxa. Jest to niemożliwe, gdyż jak się okazuje ktoś próbuje zatrzeć jakiekolwiek ślady działalności literackiej Juliana. Wybór tej książki rozpoczyna w życiu Daniela ciąg niezwykłych przygód...

Muszę przyznać, że czytaniu książki towarzyszą duże emocje. Od wzruszenia i śmiechu, po złość. Niesamowicie denerwował mnie jeden bohater, którego działań za nic w świecie nie mogłam zrozumieć. Był po prostu brutalny. Kto taki, nie zdradzę. Myślę, że ci, którzy przeczytali wiedzą kogo mam na myśli.
Dawno nie trafiłam na tak przemyślaną książkę. Odniosłam wrażenie, że autor miał w głowie dokładny jej zarys. Często spotykam książki, które zaczynają się ciekawie, a kończą beznadziejnie lub odwrotnie. W tym przypadku dobry początek dorównał świetnemu zakończeniu. Opowieść tak prosta, a jednocześnie tak niezwykła.
Historia jest jedną, wielką, bardzo zagmatwaną zagadką.
Jak mogłam do tej pory nie wspomnieć o tym cudownym klimacie, Barcelonie.
Jedyną rzeczą, która mi czasem przeszkadzała są wulgaryzmy. Fakt, towarzyszą one dzisiaj większości książek, czasem ciężko ich uniknąć. Ale bez przesady. Jest wiele słów, które mogły zastąpić te nie najpiękniejsze zwroty. Carlos Ruiz Zafón używa ciekawych porównań, język pisania też całkiem, całkiem.
Lektura, z pozoru gruba, ale ja przeczytałam ją całkiem szybko. Zaczynasz czytać i za nim się obejrzysz, większość już za tobą.
Stanowczo godna polecenia! 



„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”
 
 „Istniejemy póki ktoś o nas pamięta.” 

 „Chciałem wzbudzić w sobie nienawiść (...), ale nie potrafiłem. Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.”

 „[...] niewiele rzeczy ma na człowieka tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafia do jego serca.”



Teraz marzy mi się przeczytanie Więźnia nieba, dalszego ciągu przygód Daniela Sempere. Mam nadzieję, że mi się uda! :)

środa, 29 sierpnia 2012

Audrey Hepburn.

Pisząc post o Marilyn Monroe wspomniałam, że bliższa jest mi Audrey Hepburn.
Bliższa... to mało powiedziane! Ja ją po prostu uwielbiam i mam za autorytet ! <3

Denerwują mnie nastolatki twierdzące, że kochają Audrey, a tak naprawdę pojęcia nie mają kim ona jest. Spodobała im się jako kolejna ikona elegancji, pewnie dzięki ciekawej stylizacji ze Śniadania u Tiffany'ego.
Więc tak krótko, przybliżę jej postać.


___________________________________________________________________

AUDREY HEPBURN czyli Audrey Kathleen Ruston
Urodzona 4 maja 1929 w Belgii.
Podczas II wojny światowej przebywała w Holandii pod nazwiskiem Edda van Heemstra, bo Audrey brzmiało zbyt angielsko. Po wojnie przeniosła się do Londynu, gdzie uczyła się w szkole baletowej. Niestety nie dane jej było zostać primabaleriną, więc zaczęła pracę jako modelka, dopiero później jako aktorka. Jej role nie były duże, często drugoplanowe. Pierwszą rolę pierwszoplanową zdobyła 1951 roku w filmie Monte Carlo Baby. Rozpoczął się dla niej bardzo udany sezon. Wtedy także, zagrała w pierwszej z dwóch produkcji, które przyniosły jej największą sławę. Były to Rzymskie Wakacje. Za rolę księżniczki Anny otrzymała Oscara. Osiem lat później, w 1961r. grała w Śniadaniu u Tiffany'ego, z którego pochodzi sławna kreacja.

Audrey dwa razy wychodziła za mąż.
Pierwszym mężem był amerykański aktor Mel Ferrer, drugim włoski psychiatra Andrea Dotti. Pierwszą ciążę niestety poroniła. Miała dwóch synów, jednego z pierwszego małżeństwa - Seana Ferrera ( w 1960) , drugiego - Luca Dottiego.
Już 6 lat po słynnym Śniadaniu u Tiffany'ego Audrey zdecydowała się porzucić swoją karierę, a występować tylko czasami. Wtedy właśnie rozpoczęła pracę humanitarną jako specjalny ambasador UNICEF.
W 1992 otrzymała Prezydencki Medal Wolności z rąk prezydenta Busha. Za swoją pomoc dostała także nagrodę Jean Hersholt, ale to już pośmiertnie.
Żyła 64 lata. Zmarła w 1993 w Tolochenaz, w Szwajcarii chorując na raka jelita.
A dziś miałaby 83 lata.

M.in występowała także w:
My Fair Lady (1964); Kiedy Paryż wrze (1964); Nie do przebaczenia (1960); Zabawna Buzia (1957); Wojna i pokój (1956) czy Na Zawsze (1989 - ostatni film w którym zagrała ) oraz w wielu, wielu innych.

Za rolę księżniczki w Rzymskich wakacjach otrzymała dwie nagrody.
Nagroda Akademii Filmowej - Najlepsza Aktorka Pierwszoplanowa - 1954r
Złoty Glob - Najlepsza aktorka w filmie dramatycznym - 1954r
3x Nagroda BAFTA - Najlepsza brytyjska aktorka - 1954r ,1960r, 1965r
Nagroda Grammy - Najlepszy album z czytanym tekstem dla dzieci - 1994r
Nagroda Gildii Aktorów Ekranowych - Za osiągnięcia życia - 1990r
2x Nagroda Tony - Najlepsza aktorka w sztuce - 1954r
                              Za osiągnięcia życia - 1968r


"Pamiętaj, że kiedy potrzebujesz pomocnej dłoni – jest ona na końcu twojego ramienia. Gdy jesteś starszy, pamiętaj, że masz drugą dłoń: pierwsza jest po to aby pomagać sobie, druga, żeby pomagać innym" 

"Każdy człowiek od urodzenia jest zdolny do kochania. Musi jednak wytrwale ćwiczyć, tak jakby dbał o mięśnie"

"Piękno kobiety nie przejawia się w ubraniach, które nosi, w jej figurze lub sposobie w jaki układa włosy. Piękno kobiety musi być widoczne w oczach, ponieważ są one drzwiami do jej serca – miejsca gdzie mieszka miłość."



                                                 

                
Wykorzystane obrazki:
wikipedia.org
fanpop.com
coolspotters.com
jeanmichel.gens.free.fr

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Film "Mój tydzień z Marilyn".


Na początku, chciałam podziękować grapci, bo to jej blog przypomniał mi o filmie, który chciałam obejrzeć, a wcześniej nie miałam czasu. Teraz nadrabiam :)
Wcześniej czy później i tak bym sobie o nim przypomniała, ale dzięki niej, obejrzałam już teraz.
Mam nadzieję, że grapcia nie uzna tego za ściąganie.
Zapraszam na jej bloga: http://umakemehappier.blogspot.com/
Dzięki !





 Film Biograficzny/Dramat.
 Premiera w Polsce: 3 lutego 2012 r.


reżyseria: Simon Curtis







scenariusz: Adrian Hodges
 czas trwania: 99min.

 główne role:   Marilyn Monroe - Michelle Williams 
                        Colin Clark - Eddie Redmayne
                        Sir Laurence Olivier - Kenneth Branagh





"Mój tydzień z Marilyn" to nie tyle, co opowieść o samej Marilyn Monroe, ale o Colinie Clark.
Dla mnie, to on był głównym bohaterem, a zarazem autorem książki, której ekranizację dziś oceniam.
Colin Clark, dwudziestotrzyletni chłopak pochodzący z dobrej rodziny. Dąży do zostania scenarzystą, marzy mu się branża filmowa. Odznacza się szczególną wytrwałością w dążeniu do celu i uparcie czeka na swoją pracę. Walczy o nią. Jego pierwszy mały krok w wymarzonej branży to praca przy filmie, w którym ma wystąpić znana wszystkim Marilyn Monroe u boku Laurence'a Oliviera. Przyjazd gwiazdy budzi ogromne zamieszanie.
Współpraca z aktorką okazuje się bardzo trudna. Sam Laurence traci cierpliwość, a Marilyn boi się go. W rzeczywistości Laurence skrycie podziwia Marilyn, odniosłam wrażenie, że nawet zazdrości jej sławy.
Marilyn jest jeszcze początkującą aktorką, ma problemy z tekstem, nie może się skupić i ciągle zażywa tabletki, na sen, na przebudzenie, na uspokojenie...
Była najpiękniejsza, więc kto jej nie kocha, czy znalazłby się ktoś, kto nie uległby jej urokowi?
Na pewno nie Colin Clark. Szczerze mówiąc, Marilyn po prostu zabawiła się nim. Nie nim pierwszym, nie ostatnim. Monroe wszystko traktowała jak zabawę, tak samo relację z Colinem. Naiwny chłopak zanim się obejrzał trafił w więzy miłości i zakochał się w aktorce. Szkoda, bo jednocześnie przegapił szansę na prawdziwą miłość u boku prostej dziewczyny pracującej na planie.

Marilyn... wielka sława, chodzący seksapil, ikona wdzięku i kobiecości, wzór dla wielu kobiet. Można by tak pisać, i pisać. Nie zabłysnę ciekawostkami, czy choćby podstawową wiedzą o tej diwie. Znacznie bliższa jest mi Audrey Hepburn, niektórzy mogą uznać ją za rywalkę Monroe. Ale o Audrey nie będę się rozpisywała, bo ona nie jest bohaterką w tym filmie.
Opowieść snuta na ekranie przez godzinę i trzydzieści dziewięć minut jest miejscami wzruszająca i poruszająca, dla fanów Marilyn, pewnie do głębi. Film ukazuje słabości aktorki. Widzimy, że była światową gwiazdą, ale jej życie wcale nie było takie kolorowe. Pierwsze, co przyszło mi na myśl oglądając jej zachowanie - ona ma depresję. W pewnym stopniu, możliwe. Nie znam pełnej definicji słowa "depresja" i nie umiem jej zdiagnozować, ale jednego jestem niemalże pewna. Marilyn zmagała się z tym samym problemem, co większość kobiet - brakiem pewności siebie, akceptacji. Nie wierzyła w swój talent, nie wierzyła w to, że jest dobra w tym co robi. Ciągle starała się być lepsza, a wielu powiedziałoby, że lepsza być już nie mogła, bo lepszej nie było. Nie dałoby się dokładnie sprecyzować, jaka ona była. Lalka porcelanka, to przychodzi mi na myśl, lecz tylko w niektórych scenach. Zagubiona, bezbronna. Innym razem, wieczna aktorka, nie umiejąca oddzielić prawdziwego życia od gry. Marilyn chciała czuć się potrzebna, kochana, potrzebowała dużo ciepła i bliskości.

Wydaje mi się, że do tej pory skupiłam się na ocenie postaci Marilyn, a nie ocenie filmu. Właściwie, dobrze mi z tym.:) Jednak recenzja to recenzja - mus to mus.
Od strony technicznej, film jak dla mnie w porządku. Moim zdaniem, scenarzyści mogli bardziej skupić się na latach życia aktorki. Przecież to były świetne czasy, które w filmie mogły stworzyć niesamowity klimat dla widza. Niestety, tego czasem mi brakowało. Aktorka grająca Marilyn, była chyba trochę za słodka, czasem za delikatna. To tylko moja ocena, bo przecież nie mam pojęcia jaka powinna być prawdziwa Marilyn Monroe. Jeśli ktoś już oglądał, czy wy też zauważyliście że włosy aktorki były raz jaśniejsze, a raz ciemniejsze? Może to tak specjalnie, nie wiem.
Kiedy przeczytałam, że powstaje taki film, tytuł "Mój tydzień z Marilyn" zrozumiałam jako tydzień widza z Monroe. Spodziewałam się dokumentalnego filmu, żeby dowiedzieć się czegoś o życiu aktorki. Dopiero po obejrzeniu zrozumiałam, że w tytule chodzi o tydzień Colina z Monroe.
Ogólnie wydaje mi się, że film spełnił zadanie jakie miał spełnić i to bardzo dokładnie. Przedstawił obraz znanej wszystkim diwy ze wspomnień i doświadczeń Colina Clarka.
Słyszałam, że ekranizacja ta zdobyła wiele nagród. Moim zdaniem - i słusznie, bo na nie zasłużyła.



Wykorzystane zdjęcia:
http://www.papilot.pl/kultura/16851/4/Walentynki-w-KINIE-Ktory-film-warto-obejrzec-podczas-wtorkowej-RANDKI-z-ukochanym.html
 http://film.interia.pl/raport/oscary-2012/galerie/oscary-2012/moj-tydzien-z-marilyn/zdjecie/duze,1582067,19,1154
http://i.wp.pl/a/f/jpeg/28367/marilyn-palakat.jpeg

niedziela, 26 sierpnia 2012

Agatha Christie.

Muszę przyznać, że jestem fanką Agathy Christie! :)
Recenzje były pisane już wcześniej, ale żeby nie było zamieszczam i odrobinę zmieniam.
Opinie są krótkie, myślę, że następne będą dłuższe.





Autor: Agatha Christie
Tytuł w oryginale: "Hickory Dickory Dock"
Ilość stron: 184
Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE



"Zegar pierwszą bije, 
Mysz w dziurze się kryje. 
Hickory, dickory, dock.
Entliczek pentliczek,
Czerwony stoliczek, bęc."


Była to pierwsza książka autrostwa Agathy Christie, którą przeczytałam i która sprawiła, że zauroczona zaczęłam sięgać po następne.
"Entliczek Pentliczek" nie ma jakiejś zaskakującej fabuły. Prosta, a zarazem ciekawa, dzięki temu łatwa do "przygarnięcia" dla wyobraźni.

 W dobrym ośrodku dla studentów w Londynie, giną rzeczy nie mające ze sobą nic wspólnego. Detektyw Poirot dowiaduje się o całej sprawie, od swojej sekretarki Felicity Lemon, która prosi go o pomoc. W pewnym stopniu w całą sprawę zamieszana jest jej siostra, prowadząca pensjonat. Detektyw z czystej ciekawości oraz dla rozrywki zajmuje się sprawą. Po wizycie Poirota w pensjonacie, dochodzi do pierwszego morderstwa niewinnej dziewczyny. W dalszych rozdziałach, pewne osoby pozbywają się niewygodnych świadków...
Dla rzeczy pozornie nie posiadających żadnego związku znajduje się jednak określona hierarchia, na którą nie aż tak łatwo wpaść.
Autorka perfidnie wywiodła mnie w pole i moje przypuszczenia, jak podejrzewałam na samym początku, okazały się nieprawdziwe.
Oprócz kolejnych zabójstw w książce mamy do czynienia z świetnie zaplanowaną aferą. Rozwiązanie było proste. To normalne, że wyobraźnia sięga coraz to głębiej i najprostsze wytłumaczenia schodzą na dalszy plan.
Nie chciałabym zdradzić zbyt wiele, bo przyjemność z czytania nie będzie już tak wielka.
Książkę pochłonęłam w niecałe dwa dni. Nie miałam problemu ze skupieniem się na szczegółach, które w przypadku czytania tego rodzaju literatury są jednak ważne. Na szczęście szybko przyzwyczaiłam się do bohaterów i przyswoiłam ich imiona, nazwiska.
Myślę, że dla prawdziwego fana kryminałów nieobca jest Christie, która powszechnie uchodzi za ich królową. Zwykła kryminalna opowieść, choćby do poduszki.





Autor: Agatha Christie
Tytuł w oryginale:  "The ABC Murders"
 Ilość stron: 192
Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA


Według mnie, kolejna świetna książka Christie. A nawet, bardziej podobała mi się od wyżej wspomnianego "Entliczka Pentliczka".
Kolejny raz spotykamy słynnego Poirota, ale tym razem wraz z jego przyjacielem - kapitanem Hastingsem. To właśnie kapitan opowiada nam tą zawiłą historię.
Pewnego dnia Herkules Poirot otrzymuje anonim podpisany pierwszymi literami alfabetu: A.B.C. Autor listu kpi z słynnego detektywa, wątpi w jego możliwości i zapowiada morderstwo. Hastings twierdzi, że to żart. A Poirot, ma złe przeczucia, które jak nie trudno się domyślić są słuszne. Wyznaczonego dnia, morderstwo zostaje popełnione. Na miejscu zdarzenia brak śladów. Tajemniczy sprawca zostawił po sobie jedynie kolejowy rozkład jazdy zwany potocznie "A.B.C". Morderstwo w Andover, rozpoczyna serię kolejnych. Sprawca działa według ciekawego schematu: Ludzie giną w miastach zaczynających się od kolejnych liter alfabetu. Dodatkowo, nazwisko ofiary także odpowiada tej zasadzie. Policjanci i duet Poirot&Hastings próbują znaleźć motywy działania mordercy.
Mniej-więcej w połowie książki zaczynają pojawiać się dopełnienia zbrodni ukazywane z punktu innego, chorego człowieka. Wtedy zaczynałam odczuwać, że jestem pewna kto jest mordercą. Oczywiście, moje podejrzenia były nieprawdziwe, a na dodatek zbyt banalne.
Rozwiązanie zagadki jest bardzo skomplikowane,a wpadł na nie, nie kto inny, a Herkules Poirot. Zastosował ciekawe metody upewnienia się co do swoich wniosków. Wątpię, czy ktoś czytając tą książkę wymyślił rozwiąznie. Ja także zostałam wywiedziona w pole przez Królową Kryminałów.
Polecam!

sobota, 25 sierpnia 2012

Paulo Coelho - "Weronika postanawia umrzeć"



Autor: Paulo Coelho
Tytuł w oryginale: " Veronika docide morrer"
Ilość stron: 224
Wydawnictwo: DRZEWO BABEL





To jedna z tych książek, które przeczytałam po obejrzeniu jej ekranizacji. Spodobał mi się film, to sięgnęłam po autentyczne dzieło. Jak wiadomo, książka zawsze skrywa wiele ciekawych wątków, które pomija film. A teraz stwierdzam, że zazdroszczę tym, którzy pierwszy raz sięgają po tą książkę i nie wiedzą czego mogą się spodziewać dalej.

"Bo wszyscy, w taki czy w inny sposób, jesteśmy szaleni."

Weronika poprzez rutynę swojego życia decyduje się na samobójstwo przez zażycie środków nasennych. W jej życiu brak różnorodności emocji. Jednak próba samobójcza nie udaje się, w wyniku czego dziewczyna trafia do Villette, czyli po prostu psychiatryka.
Dzięki otoczeniu w jakim opisywane są losy bohaterki możemy zapoznać się z wewnętrznym światem szpitala psychiatrycznego i zachowaniami ludźmi, którzy się tam znajdują. Samo w sobie jest to całkiem ciekawe.

Jak to często bywa w codziennym życiu, żeby coś docenić trzeba to stracić, ewentualnie stanąć przed wizją tej straty.
Przed taką wizją zostaje postawiona Weronika. Sama chciała odebrać sobie życie, a teraz czeka aż życie zostanie odebrane jej. Bez wyboru, więc musi to zaakceptować. W rzeczywistości jest to tylko niezwykły pomysł doktora Igora, aby uświadomić pacjentce nieuchronność śmierci. Weronika z każdym dniem zaczyna doceniać fakt, że żyje. I tu właśnie autor przekazuje nam jak wielkim skarbem jest ludzkie życie, a każdy dzień jest cudem.
Drugi wątek to szaleństwo, ucieczka od rutyny dnia codziennego.
Ludzie zostają uznani za szaleńców, bo są inni. Bo odbiegają od normy i przyjętych stereotypów. Odwaga jest szaleństwem, bo sprawia że człowiek robi rzeczy, o których myśli większość, ale każdy boi się zmienić je w czyny. Wychodzi na to, że niektórzy są uznani za chorych tylko dlatego, że nie boją się być sobą, nie boją się swojej odmienności i oryginalności.
Dodatkowo, w Villette rodzi się uczucie między "wariatami". Miłość, która nadaje sens ludzkiej egzystencji.

Podobał mi się język, jakim pisze Coelho. Dodatkowo zaintrygowała mnie sceneria całej książki - Villette. Pochłonęłam ją naprawdę szybko. Wiedziałam co będzie dalej, ale mimo tego, chciałam czytać, i czytać, a odejść dopiero gdy będę do tego zmuszona, czyli jak skończę. 
Jak to w literaturze Paulo Coelho kolejna książka, która uczy.
Zdecydowanie, jedna z moich ulubionych.

 

Welcome!

Tak sobie myślę, czy to w ogóle kiedykolwiek ktoś przeczyta...
Wypadałoby, mimo wszystko napisać coś mądrego.
No więc, nie jest to mój pierwszy blog. Chciałabym tu podzielić się recenzjami przeczytanych książek, obejrzanych filmów, czasem swoimi refleksjami, jakimiś nowościami, czy nawet opisami swoich dni...
Wszystko po troszku.




Początki - fakt, bywają trudne.
Bywa także, że przez zbyt trudne początki bloggerzy szybko rezygnują ze swojego pisania.
Jednak mam nadzieję, że ze mną tak nie będzie :)