czwartek, 17 października 2013

Teresa Oleś-Owczarkowa - "Mrówki w płonącym ognisku".



 Ilość stron: 250
Wydawnictwo M.
Ocena: 6/10


"MRÓWKI W PŁONĄCYM OGNISKU to zatrzymane w czasie pewne miejsce na ziemi wraz z jego mieszkańcami, którzy zbyt długo wstydzili się swojej wiejskości i są obciążeni kompleksem gorszości. Autorka ukazuje znaną jej wieś powojenną, a także zachodzące na niej zmiany, które powodują, że miejsce to nie jest już wsią, ale jeszcze długo nie będzie miastem.
Opisywana wieś pracuje, cierpi i bawi się. Ludzie planują małżeństwa - czasem z egoistycznych i materialnych pobudek – wychowują dzieci, pomagają sobie, nieraz się okradają, mają swoje ambicje i słabości. Po prostu żyją
." fragment, tył okładki.



Jak wiadomo, i wieś, i miasto rządzi się swoimi prawami. Inne są z wspomnienia kiedy mieszkasz w mieście, bardziej barwne - kiedy na wsi. Od razu się przyznaję, że ja po 1. mam w sobie coś z dziecka XXI w. a po 2. wieś pamiętam tylko z krótkich wakacyjnych wizyt u ciotki. No więc, mogę zacząć jeszcze raz: czy z miasta, czy ze wsi to... ale okazuje się, że czy jesteśmy z miasta, czy (używając tego słowa po raz setny) ze wsi, wiele nas łączy.

Na samym początku chciałabym wspomnieć, że z reguły nie przepadam za opowieściami bez określanej akcji, czyli "trochę tego, trochę owego, teraz przejdźmy do tamtego, a powróćmy...". I po pierwszych przeczytanych stronach, tak pomyślałam o tej książce. Podobnie, od razu pomyślałam o "Ciotkach", którą także dostałam od wydawnictwa. I jak wiadomo, pierwsze wrażenie bywa bardzo mylne. A skoro już wspomniałam o "Ciotkach", to "Mrówki w płonącym ognisku" też są wspomnieniami. Teresa Oleś-Owczarkowa wspomina czasy swojej młodości na wsi sprytnie dając nam okazję do refleksji i wyciągnięcia życiowych wniosków. Opowiada szczerą, prawdziwą historię, pełną drobiazgów i przeplataną dozą dobrego poczucia humoru.
Dobrze wiecie, że jakoś nie lubię streszczać pozycji w moich recenzjach (choć dobrze wiem, że dobra recenzja powinna zawierać krótkie streszczenie), to prawdę mówiąc, dziś, recenzując tę pozycję nie bardzo wiedziałabym jak to krótko przedstawić. Najwięcej mojej uwagi przykuły "złote myśli" autorki, kiedy to po przeczytaniu ma się ochotę powiedzieć "dobrze gada" oraz (chyba w co trzeciej recenzji to piszę, więc i w tej nie zabraknie) ja jak to ja - romantyczka, pochłaniałam te krótkie historyjki o miłości. ;)
Warto jeszcze wspomnieć, że to książka z rodzaju tych "im dalej tym lepiej". Czułam, jakby autorka z każdą kolejną zapisaną stroną się rozkręcała. Dodatkowo wczułam się w klimat historii dzięki krótkim fragmentom piosenek zwykłych, ludowych, czy religijnych i dialogom pisanym językiem staropolskim. Po prostu, na tych 250 stronach, autorka podarowała nam cząstkę siebie.

Cóż, jeśli myślisz sobie "to nie dla mnie, wieś co, pff" to wyobraź sobie, że nawet ja, szesnastoletnia czytelniczka byłam w stanie poczuć tą wieś. Co więcej, nie żałuję czasu, który poświęciłam na przeczytanie tej lektury. Masz okazję przekonać się, jak wyglądało życie zanim zaczęła się ta wielka pogoń za tym co nowoczesne, więc co rzekomo, MUSI być lepsze.

5 komentarzy:

  1. Pozycja nie dla mnie, ale recenzja dobra.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie przedstawiłaś książkę, ale ja jednak nie sięgnę. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O d dłuższego czasu chcę ją przeczytać:)

    OdpowiedzUsuń
  4. W planach jej raczej nie miałam, ale jeżeli sama wpadnie w moje ręce, to może, może... :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Za każdy komentarz - dziękujemy :)